Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 01.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Następnie całą parą podążył w stronę Bałtyku okręt rosyjski, biały i lśniący jak olbrzymi ptak.
— Źle! wykrzyknęli podróżni z Ameryki — Bardzo źle! Zdaje się, że tym razem rzeczy się mają poważnie.
I rozglądali się niespokojnie po blizkich wybrzerzach z jednej strony i drugiej strony. Wyglądały jak zawsze, ale, het, po za niemi przygotowywał się nowy okres Historji.
Fridrich August“ miał przybyć do Boulogne o północy i doczekać świtu, by pasażerowie mogli wylądować wygodnie. Tymczasem przybył o dziesiątej, zarzucił kotwicę zdala od portu i komendant wydał rozkazy, żeby wyładowanie odbyło się w ciągu godziny. Dlatego przyśpieszył chód, nie szczędząc węgla. Potrzebował oddalić się jak najprędzej i szukać schronienia w Hamburgu. Nie na próżno pracowały aparaty radjograficzne.
Przy świetle błękitnych latarni rozpościerających po morzu siną jasność rozpoczęło się przewożenie pasażerów i ładunków przeznaczonych dla Paryża szalupami.
— Prędzej! Prędzej!
Majtkowie porywali zapóźnione panie, które liczyły po raz setny swoje pakunki w obawie, że im jakiś zaginął. Camererowie biegli objuczeni dziećmi jakgdyby to były tłumoki. W ogólnym pośpiechu ginęła przesadna i obleśna uprzejmość germańska.
— Istni lokaje — myślał Desnoyers — wiedzą, że