Strona:Hordubal.pdf/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

drapie się uważnie po wilgotnej potylicy. Burza będzie na pewno, powinien by Szczepan zawieźć siano do domu — —
Hordubal przełazi przez płot i obchodzi wioskę od tyłu, żeby rozejrzeć się po niebie, co i jak. Wieś widziana od tyłu podobna jest do stołu, gdy się nań patrzy od podłogi: nic, tylko szorstkie drzewo i wręby. I jest jakoś tak, jakby cię nikt nie widział, jakbyś się z całym światem bawił w chowankę. Tylko płoty i łopuch, kapusta poogryzana przez liszki, a tam jakieś śmietnisko, szalej, blekot i Cyganie, cygańskie lepianki za wsią... Juraj przystaje i waha się: miły Boże, gdzie też ja tu zaszedłem! Polana jest sama, Szczepan leży nieprzytomny w stajni. Hordubal poczuł kołatanie serca. Do diabła z Cyganichą! Akurat tu się rozsiadła i iska Cyganię.
— A czego tobie, panie? — skrzeczy Cyganka.
— Cyganko, Cyganko — drętwieje Juraj — umiałabyś ty ugotować napój miłosny?
— Czemużby nie? — śmieje się Cyganka. — A co mi dasz?
— Dolara, amerykańskiego dolara — wyrwało się Hordubalowi. — Dwa dolary — —
— Ech, ty, drański chłopie! — krzyczy Cyganka. — Za dwa dolary, powiedzmy, nawet psa nie sparzysz, za dwa dolary, powiedzmy, nawet krowy nie zaczarujesz — —
— Dziesięć dolarów — szepcze wzburzony Hordubal — dziesięć, Cyganko!
Cyganka uspokoiła się od razu. — Dawaj! — powiada i wyciąga brudną łapę.
Jurajowi trzęsą się palce od gorączkowego grzebania w pieniądzach. — Ale zrób dobre czary, Cyganko, nie na jedną noc, nie na miesiąc i na rok. — Żeby serce zmiękło, żeby się język rozwiązał, żeby mnie mile widziała — —
— Hej — przyświadcza mrukiem Cyganka. — Ilko, roznieć ogień!
Grzebie w worku, ręce ma pomarszczone i suche jak ptasie szpony. Ach, cóż za wstyd! Niebo się chmurzy, bę-