Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Błyszczy robak świecący, jak długo skrywa się słońce, ale wraz ze wschodem, gaśnie nędznie. Oszczercy gadali głośno dopóki milczał Budda, gdy zaś mówi, milczą, łkając ze strachu.
Zaniepokojeni asceci pochylili ze wstydem głowy, widząc, że król nimi gardzi.
Nagle znikł strop hali, a Mistrz wykreślił na sklepieniu niebiosów od wschodu do zachodu drogę, którą jął kroczyć zawieszony wysoko. Na widok tego cudu uciekł najzuchwalszy z przeciwników. Biegł długo, pewny, że ma za sobą pościg, a dotarłszy do stawu, przywiązał sobie kamień do szyi i skoczył w głąb. Ciało jego odnalazł rybak nazajutrz.
Mistrz uczynił tymczasem sobie sobowtóra, który szedł po sklepieniu niebiosów, mówiąc gromkim głosem:
— Uczniowie moi! Powolny wołaniu matki mej, Mai odchodzę do przybytku bogów i bogiń, by ich uczyć prawa. Pozostanę tam przez trzy miesiące, ale codziennie zstąpię na ziemię, a Sariputra, który wie, gdzie mnie szukać, kierował będzie wami. W czasie zaś, kiedy będę zdala od nieba, zostawię matce dla nauki tę istotę, którą stworzyłem na obraz swój i podobieństwo.