Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak! — rzekł Budda. — Byłyście szalone, chcąc żłobić paznokciami skałę, a gryźć żelazo. Wyznajecie teraz jednak winę swoją, a jest to już początek mądrości. Tedy przebaczam wam, dziewczęta.
Rzekł te słowa, a trzy córki szatana odeszły piękniejsze jeszcze, niż były przed tą przygodą.
Piąty tydzień spędził Błogosławiony pod drzewem. Nagle zawył wichr chłodny i spadł deszcz lodowaty. Wówczas rzekł do siebie Mucilinda, król wężów:
— Nie wypada, by Błogosławiony cierpiał przez deszcz i chłód!
Wypełznął z kryjówki i zwojami swego ciała otoczył Buddę siedm razy, nakrywając mu też głowę, tak że odtąd nie doznawał żadnych przeciwności ze strony niepogody.
W szóstym tygodniu poszedł Budda ku wielkiemu figowcowi, pod którym się gromadzili zazwyczaj pasterze kóz. Czekali tam nań bogowie, pokłonili mu się kornie, on zaś rzekł im:
— Wielką jest błogość tego, kto zna prawo. Wielką jest błogość tego, kto widzi. Wielką jest błogość jego i pobłażanie dla istot wszelakich. Błogosławiony ten, kto nie żywi pożądań świata. Błogosławiony ten, który przezwyciężył grzech.