Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciemności i usłyszałem huk walących się murów miasta,
— Smutna to rzecz, ojcze, zostać pokonanym w walce! — rzekł Sarthavaha. — Jeśli widziałeś takie znaki, bądź cierpliwy i nie narażaj się na klęskę poniżającą.
Atoli nabrał Mara otuchy na widok wojsk licznych i odparł:
— Wynik tej walki pomyślnym być musi dla odważnych. Jestem dzielny, wy także, przeto odniesiemy zwycięstwo. Czyż tak silnym jest ów człowiek samotny? Nastąpić nań z licznem wojskiem i pod samem jeszcze drzewem pokonać.
— Liczba wojowników nie stanowi siły! — rzekł Sarthavaha. — Jeden bohater, obdarzony potęgą mądrości, pokonać może niezliczonych wrogów. Słońca starczy, by zaćmić wszystkie robaczki świecące.
Nie słuchając słów syna, rozkazał Mara wyruszyć wojskom, a Sarthavaha pomyślał:
— Nic nie uleczy ogarniętego pychą.
Groźnie wyglądały wojska Mary. Zbrojne były w lance, strzały i miecze, ogromne siekiery i ciężkie maczugi. Żołnierze mieli miny srogie. Mieli twarze czarne, błękitne i żółte, czerwone, miotali oczyma złowrogie błyski, a z ust im buchała krew.