Strona:Henryka.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stara księżna Friedland, kobieta wielkiéj zacności, która w ostatnich czasach okazywała pani Bernard macierzyńskie prawdziwie zajęcie, przyjechała ją odwiedzić i zaprosić do siebie na herbatę, na któréj kilka tylko osób miało się znajdować.
— Zobaczysz także, moja droga, jednego z twoich dawnych znajomych, generała de Voris.
Przyjąć zaproszenie, to dla kobiety z charakterem pani de Bernard, było toż samo, co dać nadzieję generałowi, prawie zaciągnąć względem niego zobowiązanie. Wymawia się, pozoruje dość zręcznie swoję odmowę, ale pozostaje z sercem pełném niepokoju.
Dla czego odmówiła? To małżeństwo, pod każdym względem stosowne, odpowiadało także i jéj najskrytszym pragnieniom. Zastanowiła się nad tém bardzo poważnie. Serce jéj, zapytane w cichości, przemawia za panem de Voris. Już się siebie pytała: „Dlaczego-by nie?” O mało nie odpowiada: „Tak.” Cóż ją wstrzymuje na progu tego schronienia, w którém po tylu cierpieniach mogła-by zaznać cokolwiek miłości i spokoju? Cóż więc powoduje jéj wahanie?
Prawie nic. Mała wiązanka fijołków, którą ostatniéj jeszcze Niedzieli znalazła na grobie Armanda.
Bezwątpienia ma prawo wyjść za mąż, nie przeniewierzając się wszakże pamięci syna. Pan de Voris, którego serce zna dobrze, szanował-by i pielęgnował to uczucie pozagrobowe. Mimo to, dokąd Henryka będzie nosiła kwiaty na cmentarz, dotąd i ona pozostanie wdową. W tém współzawodnictwie w stałości i cierpieniu pani Bernard nie chce być zwyciężoną.
Ale następnéj Niedzieli, na płycie kamiennéj leżą tylko kwiaty z zeszłego tygodnia, zeschłe i sczerniałe. Henryka nie przyszła zmienić swego bukietu.
Ach! jakąż radość, pełną złośliwości i ironii, poczuła w swém sercu pani Bernard! Doskonale to przewidziała! Kochanka Armanda zaczyna się zaniedbywać, pociesza się widocznie. Matki tylko nie zapominają nigdy.
Jednakże strzeżmy się wydawać sąd przedwczesny. Może Henryce coś przeszkodziło, może wyjechała lub zasłabła. Wypada zaczekać.
Lecz jedna, dwie, trzy Niedziele po sobie następują i nic, nic, zawsze nic!