Strona:Henryka.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

więć! Czterdzieści! Czterdzieści jeden! A po-za tém śmierć! Ależ wszyscy ci doktorzy to osły skończone! Więc nic radzić nie mogą, nie wyłączając tego doktora Forly, w którym pani Bernard pokładała całe zaufanie! Może się omylił? Może niedość energicznie leczy? Przychodzi kilka razy dziennie i przepisuje tę wieczną swoję chininę. Dozy olbrzymie! Może za wielkie, może za małe? To leczenie kąpielami zimnemi, które, jak utrzymują, cuda zdziałało, dla czego go doktor Forly nie stosuje? Pani Bernard chce wezwać innych, najgłośniejszych lekarskich powag.
Przyjeżdża ich trzech, w bogatych karetach, otulonych w puszyste futra. Zrozpaczona matka pragnie dojrzéć przebłysk geniuszu w ich oczach zmęczonych, na ich martwych twarzach; pragnie zaczerpnąć zaufania w ich czerwonéj wstążeczce, tkwiącéj w dziurce od guzika, w szumnym tytule profesorów i akademików, w ich nazwiskach, znanych całéj Francyi. Ale jak tylko stają przy łóżku chorego, śledzi ich twarze i widzi to lekkie, prawie niedojrzane skrzywienie, które tak dobrze zna u doktora Forly, a które ją mrozi do szpiku kości. Doktorowie przechodzą poważnie do salonu na wspólną naradę, a ona, skamieniała z boleści, przysłuchuje się za drzwiami zamkniętemi ich zmieszanym głosom. Matko Przenajświętsza! Gdyby w téj chwili wyszli i upewnili ją, że Armandowi nie grozi niebezpieczeństwo, że odpowiadają za jego życie! Ach! skonała-by z radości! Ale nie. Wychodzą ze sfinxowemi, nic niemówiącemi twarzami. Rzucają jéj zwykłe: „Cierpliwości.... Może nastąpi polepszenie....” i parę chłodnych wyrazów nadziei. Przez Bóg żywy! Czyżby jéj syn miał umrzéć?
Bo doskonale widzi, że jest coraz słabszy. Majaczy bezustannie. W tym przejętym lekarstwami pokoju, pani Bernard spędza dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie mogąc zmrużyć oka z niepokoju, wpatrując się bezustanku w chorego, który się rzuca w gorączce i wydaje słabe jęki. Szczególniéj noce są straszne. Skulona w fotelu ze zmęczenia i bólu, nieszczęśliwa kobieta usiłuje się modlić. Bo, wobec grożącego synowi niebezpieczeństwa, Korsykanka odnalazła w głębi serca wszystkie modlitwy włoskie z lat dziecięcych. Przed Świętym Tomaszem z Akwinu codzień odprawia się kilka mszy, a Leontyna biega bezustanku po całym Paryżu, składając woskowe świece na oł-