Strona:Henryka.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Może, kiedy ona się trapi, on jest tam, o dwa kroki od niéj, dręczony żalem, biedak! i gotów przyrzéc, przysiądz, że wszystko, na zawsze, skończone?
Ożywiona tym błyskiem nadziei, zrywa się, biegnie do buduaru. Armanda niéma. A ponieważ służący wchodzi, niosąc dzienniki wieczorne, pyta:
— Więc pan Armand wyszedł?
Spodziewa się, że jéj powiedzą: nie, że jest jeszcze w domu, że tylko co wszedł do swego pokoju.
— Tak, pani, — odpowiada jéj zimnym głosem lokaj. — Pan Armand wyszedł przed kwadransem.
Zrażona do głębi duszy, pani Bernard osuwa się na szezlong i poddaje się bezbrzeżnemu smutkowi. Zdaje się jéj, — i jest to uczucie prawie fizycznie bolesne, — że coś runęło i strzaskało się w jéj sercu. Machinalnie spojrzała na wiszący na ścianie własny swój wizerunek, przedstawiający ją we wspaniałém, balowém ubraniu, a który mąż jéj w czasie krótkotrwałego miodowego miesiąca kazał wymalować Dubufe’owi. I w obrazie, zaledwie wynurzającym się z cieniu, widzi powstające widmo swéj młodości i piękności. Dla czego zamajaczyło jéj w głowie to preludium walca Straussa, granego w dniu, w którym ją ojciec przedstawił na balu w Tuilleryach?....
Odwagi! Trzeba otrząsnąć z tego upadku ducha, myśléć o czém inném. Rozrywa opaskę dziennika, rozwija go, ale na pierwszéj stronnicy jakieś nazwisko uderza ją w oczy, nazwisko, przejmujące ją dreszczem.
Pułkownik de Voris, znajdujący się obecnie w Tonkinie, gdzie dowodzi oddziałem wojska, został mianowany generałem, w skutek szeregu świetnych zwycięztw, odniesionych nad krajowcami.
Pan de Voris! Jaką surową okazała się względem tego szlachetnego żołnierza, tego szlachcica w całém słowa znaczeniu! Przypomina sobie jego długoletnią wierność, jego pełną czci cierpliwość. To jedyny człowiek, który był cokolwiek blizkim jéj serca, a jednakże, ze względu na Armanda, odepchnęła go i wydaliła z kraju. Czego poszedł szukać w tym zabójczym klimacie, w téj wojnie ponuréj i bez chwały? Zapomnienia, może śmierci. Jednego dnia, — och! to straszne, — dowié się, że ten bohater, tak ją kochający, umarł z przyczyny błotnistych