Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   84   —

i, ucałowawszy ją serdecznie, odszepnęła jej w same uszko:
— Prawie.
— A co!... przy pianinie! Zaraz odgadłam! Ho, ho! ja się na takich rzeczach znam wybornie! Ale jakto: prawie? jakto: prawie?
— Bo wiem, że mnie kocha...
— Władzio? — powiedział ci to?
— Nie potrzebował nawet mówić.
— Rozumiem, doskonale rozumiem!
Panna Anney, choć oczy miała wilgotne, poczęła się śmiać — i uściskawszy powtórnie małą skrzypaczkę, rzekła:
— Wróćmy teraz do salonu.
— Wróćmy — odrzekła Marynia.
I po drodze poczęła mówić z rozradowaną twarzą:
— Wyście myślały z Zosią, że ja nic nie widzę, o ja — oho!...
W salonie trafiły na rozmowę polityczną. Wysoki stary pan z białą grzywą, który był kolegą i przyjacielem nieboszczyka Otockiego, a zarazem redaktorem jednego z wielkich warszawskich dzienników, mówił:
— ...Myślą, że to jest nowy stan rzeczy, który będzie odtąd trwał, a to jest atak histe-