Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   81   —

zaś w tej chwili zbliżyła się do drzwi, by powitać jakiegoś starego pana o białej lwiej grzywie i z takąż białą brodą, który widocznie na wpół ślepy, stanął na progu i rozglądał się przez złote okulary po salonie.
Dojrzawszy wreszcie panią Otocką, chwycił obie jej ręce i począł całować je z wielkim zapałem, a ona witała go z tym właściwym sobie nieśmiałym wdziękiem, który czynił ją podobną do młodej wiejskiej panny.
— Jakie to słodkie i jakie kochane! — mówiła sobie pani Krzycka.
Lecz dalsze rozmyślania i żale przerwał jej Świdwicki, który zająwszy krzesło opuszczone przez pannę Anney, począł mówić:
— Ależ syn pani dobrodziki, to prawdziwy ułan z pod Somo-Sierry. Co to za rasa! co to za typ! Ja, który wystawiam tak wszędzie piękność, jak wyżeł kuropatwy, zauważyłem go natychmiast u Grońskiego. Tylko mu szablę w dłoń i na koń! Albo na jaką wystawę! po prostu na wystawę, jako okazowy egzemplarz rasy. Ach co za krew z mlekiem! Kobiety muszą za nim szaleć!
Pani Krzyckiej, mimo wszelkich wewnętrznych trosk, miło było słuchać tych słów, albo-