Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   79   —

kawości, na twarzy zaś pani Krzyckiej pojawił się niepokój i jakby odcień niezadowolenia.
Lecz panna Anney, przerwawszy rozmowę z Krzyckim, zbliżyła się wprost ku niej i siadła na stojącym obok krześle.
— Pan Władysław taki szczęśliwy — rzekła — że skończyło się jego więzienie.
— Widzę — odpowiedziała pani Krzycka — ale obawiam się, że go rozmowy jeszcze męczą. Co ci tak żywo rozpowiadał?
Panna Anney pochyliła na chwilę głowę i poczęta rozgarniać palcami fałdy swej jasnej sukni, jakby w zakłopotaniu, lecz następnie, powziąwszy widocznie nagłe postanowienie, podniosła swe szczere oczy wprost na panią Krzycką, tak jak przedtem na Władysława, i odrzekła:
— Mówił mi takie miłe i kochane rzeczy, że chce przyjść jutro do kościoła i zmówić: »Pod Twoją obronę« — razem ze mną...
W oczach jej nie było ni zapytań, ni niepokoju, ni wyzwania, ale wielka dobroć i prawda.
Pani Krzycka zaś stropiła się otwartością odpowiedzi, tak, że w pierwszej chwili umilkła. Zdawało jej się, że to, co dotychczas było wątpliwem, zatartem i niewyraźnem przypuszcze-