Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   39   —

trzy dni nie widzieć. A może i kto inny będzie się napierał, bym nie odkładał.
Twarz Władysława zajaśniała głęboką i tkliwą radością.
— Matce niech pan powie, że niepokój o nią może mi zaszkodzić i sprowadzić gorączkę, a komu innemu, że mu całuję brzeg sukni.
— Nie. Takie rzeczy trzeba mówić samemu.
— Obym jak najprędzej mógł to nie tylko powiedzieć, ale i wykonać. Tymczasem mam do pana prośbę, bym mógł wysłać na miasto służącego. Jeśli się będzie bał, niech mi tylko skrzyknie posłańca. Chciałbym temu komu innemu posłać trochę kwiatów.
— To poślij i kuzynkom, gdyż inaczej matka twoja zdziwi się przedwcześnie.
— Napewnoby się zdziwiła, albowiem, z powodu swej choroby, tak mało widywała nas razem, że nie mogła pomiarkować się w położeniu. Ale ja niebawem wszystko jej wyznam.
— Powiem ci tylko, co mi powiedziała pani Otocka. Powiedziała mi tak: Niech Władysław nie mówi z matką przed ostateczną rozmową z Anitką, gdyż inaczej nie będzie mógł jej powiedzieć wszystkiego.
Krzycki spojrzał Grońskiemu bystro w oczy.