Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   28   —

— Sądząc z tego, co się widzi, to istotnie nie jest tu bezpieczniej. Nie był pan jeszcze u tych pań?
— Nie. Ja tam nie lubię zachodzić.
Na to Krzycki, bardzo z natury porywczy i czupurny, zmarszczył brwi i, patrząc w oczy Świdwickiego, odpowiedział:
— Nie pytam o przyczynę, bo to do mnie nie należy, ale się dziwię — i muszę pana uprzedzić, że to są i moje krewne.
— Za któremi młody rycerz musiałby się ująć — odpowiedział Świdwicki, spoglądając jakby z pewnem upodobaniem na Władysława. — Ach, nie! Gdybym miał nawet zamiar powiedzieć co przeciw tym paniom, nie powiedziałbym tego w tym domu, gdyż Groński zrzuciłby mnie ze schodów, a ja mam do niego interes. To, co powiedziałem — jest najwyższą dla nich pochwałą, a dla mnie prostą przykrością.
— Przepraszam, ale znów nie rozumiem.
— Bo, widzi pan, dla przeciętnego Polaka mieć dla kogoś szacunek i nie módz ostrzyć na nim zębów, to zawsze nieprzyjemna rzecz. A ja nie mogę o nich mówić, tak jakbym chciał, to jest z ujmą. Nie znoszę idealnych kobiet! —