Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   272   —

zgody między braćmi. A jaka szkoda! Różni ich religia i język. Ale cóż to jest religia; jeśli nie zewnętrzna tylko forma? Bóg jest jeden — a? Jemu wszystko jedno, czy go chwalą po łacinie, czy po sławiańsku. Nu, a sławianinu przecie i przyzwoiciej po sławiańsku. A co do języka, — to rozmaite narzecza do rozmowy w domu, mogłyby sobie być. Dlaczego jednak, nie tylko w urzędzie, ale naprzykład i w literaturze nie przyjąć jednego języka, — a? Toż i wygoda większa i kontrola łatwiejsza. Ot, porzuciliby wy wasz katolicyzm i wasze narzecze, a przyjęli jedno i drugie nasze... ale — serdecznie, dobrowolnie. Tak i zgodaby zaraz nastała i dla was lepsze czasy, i byłaby prosto rozkosz...
— Dobrze się do pana wybrał — przerwał, śmiejąc się Groński.
— Trzebaż, że właśnie na mnie trafił! — odpowiedział doktór. — Ja, moi panowie, jestem deista, filozof, ale jaki tam ze mnie katolik! Często też zdarza mi się napadać na kościół, tak samo, jak i napadam na Polskę, gdy mi się coś w niej niepodoba. Tylko, jeżeli ktoś obcy robi to samo wobec mnie, to, — dziwna rzecz! — mam mu ochotę zęby wybić. Zacząłem tedy bronić kościoła, tak, jak gdybym nigdy w ży-