Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   245   —

wydawało mu się to wprost niepodobieństwem, jakimś dalszym ciągiem sennej dławiącej zmory, która powinna była zniknąć, wraz z światłem dziennem.
Lecz owa zmora była ciężką rzeczywistością. Należało się z nią liczyć i zaradzić jej w jakikolwiek sposób. Krzycki siadł do pisania listu, w którym bił się w piersi, oskarżał i przepraszał. Mówił, że nikt nie potrafi go tak potępić, jak on sam siebie potępia, i jeżeli ośmiela się prosić o przebaczenie, to tylko w nadziei, ze może jeszcze jakiś głos, jakieś echo lepszych chwil przemówi za nim w jej sercu i wyjedna mu przebaczenie. Prosił wkońcu o możność powtórzenia osobiście słów listu i odpowiedź nawet w takim razie, gdyby wyrok wydany na niego był ostateczny.
Ale gdy posłaniec, który chodził z listem, oznajmił mu za powrotem, że odpowiedzi nie będzie, wówczas wpadł w rzeczywistą rozpacz. Jak prawdziwemu pieszczochowi życia, nieprzywykłemu do oporu i przeszkód, a przekonanemu, że wszystko mu się należy, poczęło się teraz wydawać, że to jest więcej niż zasłużył, że to jemu dzieje się teraz krzywda. Nie dał jednak za wygraną. Miał nadzieję, że Hanka może