Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   229   —

w świecie nie było lepiej, niż rozmaitym Krzyckim i Grońskim — nikomu! To też wysysali rozkosze z życia, jak sok z winogron. Jedli, pili, bawili się, hulali — ba! bili się nawet dla przyjemności. Nie byli źli, ani okrutni, bo człowiek szczęśliwy nie może być zupełnie zły. Mieli w sercu pewne uczucie ludzkości. Folgowali plemionom, które im podlegały, ale przedewszystkiem — folgowali sobie. — Stąd, na dnie duszy polskiej leży zawsze folga. Przyszły teraz czasy pokuty, a ta folga, prawem dziedziczności, zwłaszcza w tej sferze, do której należy Krzycki, jeszcze została. Jemu nie wystarczy ani miłość dla kobiety, ani dla Ojczyzny. Będzie je kochał i w danym razie zginie dla nich, ale w życiu będzie sobie folgował. I, widzi pan, właśnie dlatego powiedziałem, że nie tacy naszą społeczność odbudują.
— A jacy? — zapytał Groński.
— Przyszłe pokolenia — nie brzuchate, nie dobroduszne, nie gadatliwe, nie łase na rozkosze zmysłów, na przyjemnostki życia, nie — niby do wszystkiego dobre, a do niczego nie zdatne — tylko twarde, uporne, milczące i fachowe. Niedola i niewola orzą pod nie grunt od stu lat.
— A dzisiejsza chwila grunt nawozi — rzekł