Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   197   —

pełnie czysty, więc pomyśl, co to był dla mnie za cios...
Władysław pochylił się ku jej rękom, by ukryć twarz, albowiem mimo powagi chwili, mimo szczerego wzruszenia i niepokoju, naiwność matki wydała mu się czemś tak niesłychanem, iż obawiał się zdradzić wyrazem zdumienia, albo co gorzej — uśmiechem. »Ach, pomyślał, szczęście, że tylko za Jastrząb mam przysięgać, gdyż matce nie mógłbym powiedzieć tego, co powiedziałem Grońskiemu, że mądry wilk nie bierze nigdy w tej wsi, w której ma gniazdo...« Lecz jednocześnie przyszło mu na myśl, że trzeba być chyba aniołem, żeby mieć takie złudzenia — i uwielbienie jego dla matki wzrosło jeszcze.
A ona mówiła dalej:
— Powtóre, brałam w rachubę i świat i tych ludzi, wśród których musicie żyć. Wiedziałam, że niejeden, w słowach pochwali twój postępek, a w rzeczywistości będziesz musiał znosić tysiące małych przykrości i ukłóć, które cię będą póty drażnić i jątrzyć, póki nie zaprawią cierpieniem i goryczą, nawet twego uczucia dla żony; szło mi o twe szczęście, którego w zaślepieniu pragnęłam dla ciebie przedewszystkiem. I dopiero dziś rano zdjęto mi łuskę z oczu...