Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   192   —

— Jakto zapóźno? — zapytała z przestrachem.
— Wychodzi za mąż za innego.
— Kto?
— Panna... Kajetana.
I wybuchnął szczerym, wesołym śmiechem. Marynia domyślała się, że rzeczy nie muszą stać źle, skoro Krzycki żartuje, chcąc jednak dowiedzieć się dokładniej dobrej nowiny, poczęła tupać nogą i napierać się, zupełnie jak dziecko.
— Ale jak naprawdę? Ja dziś nie mogłam spać! — Jak naprawdę — jak?
— Naprawdę, to nadzieja i radość i szczęście — tam! — odpowiedział Krzycki, wskazując w kierunku mieszkania panny Anney.
Poczem, ucałowawszy ręce kuzynek, wyleciał jak z procy, albowiem było mu bardzo pilno.
Po drodze jednak spoważniał, a nawet sposępniał na myśl, że zbliża się chwila ostatecznej rozmowy z matką.
Zastał ją w hotelu, gdzie czekała go w jego własnym pokoju. — Widok twarzy matczynej spokojnej i pełnej niezwykłej jakiejś słodyczy dodał mu na razie otuchy, w tej samej jednak chwili pomyślał, że łagodna perswazya, prośby, a może i łzy, to będzie coś cięższego do zniesienia niż gniew — i zapytał niepewnym głosem: