Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   149   —

poty — i jego własnej i jego partyi. Doprowadzam go tem do wściekłości...
— A że to chce z tobą rozprawiać.
— Nie chce, ale nie może wytrzymać. Unosi go temperament i fanatyzm.
— Raz spotkałem podobne indywiduum — odrzekł Groński — i nawet niedawno, na wsi, w Jastrzębiu. Był tam student, nauczyciel Stasia, którego Krzycki potem przepędził, bo mu podburzał parobków i agitował wśród sąsiednich chłopów.
— Ach! — ozwał się z dziwnym uśmiechem Świdwicki, któremu przyszło nagle na myśl, że i panna Polcia była w Jastrzębiu.
— Co? dlaczego się uśmiechasz? — zapytał Groński.
— Nic, nic, mów dalej.
— Jechałem z nim raz do miasta i po drodze trochę się z nim rozgadałem.
— Wedle twego zwyczaju.
— Wedle mego zwyczaju. Otóż wśród pustych frazesów, które tylko tępe głowy mogą przyjmować za dobrą monetę, mówił i rzeczy ciekawe. Dowiedziałem się trochę pod jakim kątem oni patrzą na świat.
— Mój magot mówi czasem rzeczy intere-