Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   145   —

A ona ofuknęła go natychmiast:
— Powiedziałam już raz, że tego nie cierpię.
— Ha! jeśli tak, to trudno.
Panna Polcia poczęła się zbierać do domu, Laskowicz zaś uczynił na pożegnanie i drugie odstępstwo od zwyczajów panujących między towarzyszami i towarzyszkami, albowiem pocałował ją w rękę. Zauważył już poprzednio, że ją to podnosi we własnych oczach, że jej to pochlebia i wprowadza w dobry humor. Nie będąc z natury zbyt przebiegłym, spostrzegł jednakoż także, że idea sama przez się nigdy jej całkowicie nie pociągnie, i że będzie miał w tej dziewczynie pomocnicę zdolną do wszelkich ostateczności, ale o tyle tylko, o ile wejdzie w grę jej własna osoba. Zmniejszyło to opinię, jaką miał o niej i jego dla niej wdzięczność. Ulegał wszelako jej despotyzmowi, pamiętając, że zawdzięcza jej życie.
Obecnie miał przytem do niej prośbę, więc we drzwiach ucałował jej rękę po raz wtóry i rzekł:
— Panno Polciu — taka sama nam dola i taka sama krzywda. Niech mi panienka odpowie jeszcze na jedno pytanie: gdzie ja Ją mogę choć zdaleka zobaczyć — choćby zdaleka?...