Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   44   —

się tak, że aż w widłach i grabiach dzwoni — to jest właśnie moja muzyka.
— Słowianinie, Lechito, Piaście — pójdź w moje objęcia! — odpowiedział, cedząc Dołhański.
Krzycki zarumienił się nieco z obawy, czy młodej Angielce i wykwintnym krewniaczkom nie wyda się zanadto prostakiem, ale one spoglądały owszem na niego z pewną sympatyą i tylko staremu klasykowi rejentowi broda poczęła się schodzić z nosem w sposób nie wróżący nic dobrego, a z ust wydobył się nawpół wyraźny pomruk:
— Niektórym wystarcza i to, gdy im zacznie w uszach dzwonić.
Ale pomiarkowawszy, że pani Krzyckiej nie mogą być miłe zaczepki skierowane przeciw jej synowi, rzucił na nią niespokojnym wzrokiem i umilkł.
Wieczerza była skończona. Towarzystwo przeszło do salonu, w którym panował chłód i lekki zapach jaśminów, którego, zanim zamknięto okna, nawiał z ogrodu wieczorny powiew. W szklanych drzwiach stał wielki pełny księżyc, który niedawno podniósł się z ponad olszyn za stawem — i wybijał się zwolna na niebo,