Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   34   —

chylająca się zgodnie z ruchem wiosła. Chwilami przestawała niem robić, a gdy łódź, płynąc coraz wolniej, zatrzymywała się wkońcu na gładkiej toni — widać było w lustrzanem przeźroczu drugą łódkę, drugą pannę Marynię i drugą pannę Anney. Był w tym obrazie wielki wiejski spokój. Blask na niebie robił się coraz czerwieńszy, jak gdyby pożar obejmował całą zachodnią stronę. Wysoko nad stawem pod płonącą kopułą nieba ukazały się sznury dzikich kaczek, powiązane jakby z czarnych krzyżyków. Drzewa stały nieruchome i ciszę przerywał tylko odgłos tartaka, dochodzący od strony grobli.
Po chwili panna Anney przybiła do brzegu. Groński, któremu chodziło o to, by »adoracya« nie zamoczyła nóg, pomógł jej wysiąść z czółna; Angielka sama wyskoczyła na piasek, i zbliżywszy się do towarzystwa, rzekła:
— Jak tu ładnie w Jastrzębiu.
— Bo pogoda — rzekł, podchodząc, Krzycki. — Wczoraj było chmurno, ale dziś śliczny wieczór.
I rozejrzawszy się po niebie, dodał, jak prawdziwy wiejski gospodarz: