Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/37

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   29   —

    Krzycki uśmiechnął się i odrzekł:
    — Pojechał naprzód z księżmi, ale wieczorem zobaczysz go w Jastrzębiu, bo mi się sam zaprosił.
    — Tak? A to żałuję, żem nie wrócił z paniami. Chciałem wydobyć z Dzwonkowskiego jaką wiadomość o testamencie i myślałem, że później nie będzie można.
    — Cierpliwości. Dzwonkowski mówił mi, że testament ma być pojutrze otwarty w jego kancelaryi, i że musimy na to przyjechać.
    — Właśnie chciałem wiedzieć dziś, czy jutro, lub pojutrze warto się trudzić. Jeśli wujaszek puścił nas — jak to mówią — na bieżącą wodę, to pani Włocka słusznie wystąpiła ze słowami pociechy. Ja przynajmniej będę jej potrzebował przez czas dłuższy.
    — Jak ty możesz mówić takie rzeczy!
    — Ja mówię głośno to, co wy wszyscy po cichu myślicie. Pilno mi do tego testamentu, i Dzwonkowski obchodzi mnie w tej chwili więcej, niż cały globus ziemski razem z pięcioma częściami świata, a to tembardziej, że widziałem, iż przywiózł jakieś papiery.
    — Co do tego, to uspokój się. Dzwonkowski jest to największy meloman, jakiego znam, który