Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/36

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   28   —

    powozu, przyczem raz jeszcze ujrzał zwróconą ku sobie na chwilę niebieską smugę oczu Angielki. Na odjezdnem matka zapytała go, czy ukończył czynności pogrzebowe i czy wraca zaraz do Jastrzębia.
    — Nie — rzekł. — Umówiłem się z proboszczem, by mi pozwolił zaprosić księży do plebanii i muszę ich tam podejmować. Ale tylko powitam ich, zjem coś i wymówię się gośćmi, by wrócić jak najprędzej.
    Tu skłonił się paniom, poczem zdjął ręce z powozu, rzucił okiem na dyszlowego kasztana, by zobaczyć, czy się nie strychuje — i zawołał:
    — Ruszaj!
    Powozy potoczyły się tą samą drogą, którą poprzednio szedł żałobny orszak. Z surdutowych uczestników pogrzebu został, prócz Władysława, tylko Dołhański, który, jako krewny nieboszczyka, poczuwał się także do obowiązku podejmowania przybyłych na pogrzeb księży, a prócz tego miał i inne powody, dla których postanowił dotrzymać Krzyckiemu towarzystwa.
    Jakoż zaledwie wsiedli do bryczki, począł rozglądać się wśród chłopów, stojących jeszcze gromadkami tu i owdzie, poczem zapytał:
    — A gdzie rejent Dzwonkowski?