Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   256   —

— Zabiją ją w lesie, zabiją — powtarzała, załamując ręce.
Groński, by ją uspokoić, obiecał jej, że natychmiast wyśle pomoc, ale, wróciwszy na folwark, zaczął rozumować: jeśli sam siądzie na koń i pojedzie, to nic nie wskóra, a zostawi dom bez męskiej głowy i Marynię bez obrony; jeśli wyśle parobków, to nim dojadą do lasu, panna Anney go minie. Musiała przecież jechać co koń wyskoczy. Można jej było zabezpieczyć jako tako powrót, ale posyłać ludzi dla zabezpieczenia jej przejazdu przez las w stronę do miasta było stanowczo zbyt późno.
Uznał to i Dołhański, który, nie wiedząc o niczem, powrócił wypadkowo w pół godziny później z Górek do Jastrzębia. Dowiedziawszy się o wypadku i o wyprawie panny Anney, nie mógł się jednak wstrzymać od okrzyku:
— Ależ to dzielna dziewczyna! Chciałbym być Krzyckim.
Poczem, idąc z Grońskim, by zobaczyć ranionego, dodał:
— Trzeba będzie wyjść na jej spotkanie i ja się tem zajmę.
Władysław był już zupełnie przytomny i chciał wstawać. Nie uczynił tego tylko na prośby i za-