Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   232   —

pan, co mówiła kuzynka Marynia, że i te panie wybierają się tam, gdzie ona będzie. Całe życie będę wdzięczny pannie Anney za ten projekt, bo dla matki nie może być nic milszego i lepszego.
— Mnie się zdaje, że i dla syna — rzekł, uśmiechając się Groński.
Krzycki przez chwilę milczał, a potem zaczął obu dłońmi przyciskać skronie i odpowiedział:
— Tak. Poco miałbym wypierać się tego, do czego sam przed sobą jużem się przyznał i co wszyscy widzą, prócz matki, która tylko dlatego nic jeszcze nie spostrzegła, że teraz rzadziej widuje nas razem. Ale ona także ją pokochała. Ktoby jej nie pokochał? Takie drogie, złote stworzenie... Ja dlatego tylko z matką nie mówiłem, że ona ułożyła sobie panią Otocką i będzie jej przykro rozstać się z tą myślą. Boję się, żeby nie odczuła jakiejś urazy. A to przecie byłoby okropnie niesłuszne. Zresztą — ja wiem tylko to, co się we mnie dzieje — więcej nic. Nie śmiem nawet powiedzieć, że mam powód do złudzeń. I boję się, żeby wszystko od razu nie prysło jak bańka mydlana... Ach, jaki byłbym nieszczęśliwy! Ja już świata za nią