Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   224   —

zbiegną się z tem, czego on sam najmocniej w życiu pragnął. Obawiał się, że przedwczesnem wyznaniem może rozciąć te węzły, które zawiązywały się same przez się, i dlatego powściągał słowa, które nieraz paliły mu jakby płomieniem usta.
Zresztą wyznaniem było między nimi wszystko: rozmowy, milczenie, spojrzenia. Krzycki nie śmiał i nie chciał dotychczas powiedzieć jej wyraźnie, że ją kocha, chciał natomiast każdem słowem torować sobie drogę i zbliżać się do tej upragnionej chwili. Tymczasem zdarzało mu się, że albo z powodu braku tchu nie mógł wcale przemówić, albo też, że mówił zupełnie co innego, niż zamierzał. Raz, gdy jechali wśród wybujałych ozimin i gdy powiew wiatru pochylał ku nim źdźbła żyta, a wraz z niemi czerwone maki i szare kostrzewy, postanowił jej powiedzieć, że cały Jastrząb skłania się do jej stóp, a powiedział z wielkiem biciem serca i głuchym nieswoim głosem: »że zboża miejscami się pokładły«. Poczem nazwał się w duchu idyotą i zgryzł się przypuszczeniem, że i jej podobny o nim sąd musiał niezawodnie przyjść do głowy. Zdawało mu się też, że ona bez porównania lepiej nad sobą panuje, i że mówi zawsze