Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   216   —

wkładają. Dobry, bo nie mają długów i każdy grosz, który z gospodarstwa przypływa, gdy raz wpadnie do pończochy, to już świata bożego nie ogląda.
— Tum ich czekał — rzekł Dołhański.
— One są równie skąpe, jak patetyczne, a kto wie, czy nie bardziej skąpe.
— Niech zbierają!
A Groński począł się śmiać i cytować:
Sic vos non vobis nidificatis aves — sic vos non vobis mellificatis apes...
— Tak! — rzekł Dołhański.
Poczem nagle do Grońskiego:
— Jutro oświadczam się o rękę kuzynki Otockiej.
— Jesteś dziś pełen niespodzianek — odrzekł Groński.
— Czekaj! I dostaję odkosza.
— Niewątpliwie.
— Ale chcę mieć czyste sumienie. Potem jadę do Górek.
— To już wiadomo. I uśmierzasz wzburzone fale bezrobocia.
— W ciągu jednego dnia. — Jak mnie tu widzicie.
Poczem wskazał na Krzyckiego: