Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   10   —

życia, ani sobie, ani jej, gdyby mnie pokochała.
— A w razie testamentu na twoją korzyść? Rzuciłbyś się prosto na dym — jak dawny ułan? Nieprawda?
— Z pewnością, ale ponieważ na to nie liczę i to się wcale nie stanie, więc nie ma o czem mówić.
— Wspomniałeś jednak, że chcesz mnie o coś prosić. Czem tedy mogę ci się przysłużyć?
— Ja chciałbym pana prosić, żeby pan nie utwierdzał matki w zamiarach co do pani Otockiej.
— Jaki ty jesteś dziwny. Przecie, jak matka zobaczy, że się ku niej nie masz, to sama się ich wyrzeknie.
— Tak, ale zostanie jej trochę żalu i do siebie i do mnie. Człowiek zawsze nierad, jak mu się jego zamysły nie udają, a matczysko i tak wiecznie zatroskana, choć często bez powodów, bo ostatecznie żadna ruina nam nie grozi. Ale ona ma tyle zaufania do pańskiego rozumu, że jeśli jej pan wytłómaczy, że lepiej tej myśli poniechać, to jej poniecha. Trzebaby tylko tak to zrobić, żeby jej się zdawało, że sama do tego