Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   154   —

wody. Nie uczynił tego jednak, natomiast po niejakim czasie poszedł znów do łazienki, która była już pusta, i po wychłodzeniu się należytem, ubrał się i pospieszył do stajen. Tam kazał osiodłać konia i ruszył w cwał do poblizkiego Rzęślewa.
Dzień był pogodny, godzina jeszcze bardzo wczesna. Ale cała natura rozbudziła się już i zroszona, skąpana w słońcu, zdawała się po prostu krzyczeć z radości, zupełnie jak wiejska dziewczyna, gdy ze zbytku życia i zdrowia wyśpiewuje z przymkniętemi oczyma aż do zapamiętania: »Oj, dana! oj, dana!... Ptactwo rozdzwoniło się tak, że aż liście trzęsły się na drzewach. W dalekiej dąbrowie rozlegało się kukanie kukułki, wilgi pogwizdywały wśród konarów wysokich drzew; w głębi leśnej odzywał się głosem tartakowej piły stary kruk, pilnujący pełnego gniazda, a od czasu do czasu wybuchał podobny do śmiechu wrzask sojek.
Krzycki wyjechał z lasu na odkrytą drogę. Tu po jednej stronie była ruń zbóż, a po drugiej łąka, od której zawiewało torfem i wiosną, cała zarośnięta złotym kaczeńcem i różową smółką, drgającą w cieple słonecznem i pod łagodnem tchnieniem wiatru jakby z rozkoszy. Ta roz-