Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   125   —

strzębiu. Chciałem pierwej pogadać z matką i z wami, bo istotnie rada jest trudna i położenie ciężkie. Przecie taki stan rzeczy nie może się ostać i prędzej, później skrupi się wszystko na samych chłopach. Temu trzeba koniecznie zapobiedz. Ja powiem otwarcie, że od dwóch dni myślałem o tem, czyby się kuratorstwa tej przyszłej szkoły i wogóle praw rzęślewskich, nie zrzec. Wahałem się tylko dlatego, że to służba publiczna, naprawdę jednak, to ja mam tyle do roboty w Jastrzębiu, że nie wiem, do czego pierwej ręki przyłożyć. Ale teraz, skoro chodzi o to, by ratować chłopów, i skoro łączy się to z pewnem niebezpieczeństwem, to już się nie mogę cofnąć.
— Ja będę się o ciebie bała, ale cię rozumiem — rzekła pani Krzycka.
— Myślę więc, że przedewszystkiem trzeba będzie zaraz jutro pojechać do Rzęślewa, ale jeśli tam nie znajdę żadnego posłuchu, to wówczas co?
— Nie znajdziesz — rzekł Dołhański, nie przestając rozdawać kart.
— Jeśli pojedziesz, to ja pojadę z tobą — rzekła pani Krzycka.
— Tegoby tylko brakowało! Niechże mama