Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   108   —

Jakoż w tej samej chwili dał się słyszeć na łące zgłuszony przez trawę tętent kopyt końskich, a prawie zaraz potem rozległ się donośny głos drugiego pastucha, który wśród ciszy nocnej, wołał przeciągle za odjeżdżającym:
— Wojtek!... A przywieź ta i więcej szczypek, bo mi nie starczy!
Nocny jeździec, wyjechawszy na drogę, przesunął się niebawem jak cień koło rozmawiających, jednakże poznał widocznie młodego dziedzica, gdyż, mijając, zdjął czapkę i ozwał się:
— Niech będzie pochwalony!
— Na wieki wieków!
I czas jakiś szli w milczeniu.
Krzycki począł pogwizdywać z cicha, to wołać na psa, lecz Groński, który rozmyślał ciągle nad tem, co się stało we młynie, rzekł:
— Czy wiesz, że gdybyś ty był, naprzykład, Anglikiem, to wasza sielanka skończyłaby się prawdopodobnie inaczej — i miałbyś czyste wspomnienie na całe życie, w którem byłaby ogromna poezya...
— My mniej jadamy ryb, więc mamy inny temperament niż Anglicy, a co do poezyi, może jej trochę i tak było...
— Nietyle inny temperament, ile inny oby-