Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   105   —

mi pierwszego pocałunku, a oddała któryś tam dziesiąty, czy dwudziesty — a gdy burza przeszła i trzeba było się rozstać, miałem jej ramiona na szyi a jednocześnie policzek mokry od jej łez... Bo popłakiwała sobie, nie wiem, czy po utraconym wianku, czy dlatego, żem odchodził.
Grońskiemu przyszła mimowoli na myśl piosenka obłąkanej Ofelii:

»On się zerwał, drzwi otworzył, wdziewa suknię ranną,
Wpuścił pannę, lecz od niego nie wyszła już panną«.

A Krzycki mówił dalej:
— Na odchodnem powiedziała mi, iż wie, że ja jestem panicz z Jastrzębia, że widywała mnie co niedziela w Rzęślewie, i że patrzyła na mnie, jak na cudowny obraz...
— Ach, ty przecież jesteś przystojny do obrzydliwości — przerwał z pewną irytacyą Groński.
— Ba! — mam już trzy, albo cztery siwe włosy.
— Zapewne od urodzenia. Jak często widywaliście się potem?
— Zanim odszedłem, zapytałem jej, czy następnego wieczora będzie się mogła wymknąć.