Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   99   —

Krzycki, zajęty własnemi myślami, nie zauważył jej wcale i rzekł:
— W takim razie miałbym przykrości, bo matka jest w tych rzeczach ogromnie surowa. To też dziś, przy większem zastanowieniu, jestem jak wilk, który nigdy nie robi szkody w tej okolicy, w której ma gniazdo. Wówczas byłem głupszy i mniej ostrożny.
— Niech-że cię licho porwie! — zawołał Groński.
— Bo co?
— Nic. Mów dalej.
— Ja niewiele więcej mam do powiedzenia. Wracając jednak do zapisu, to pojmuje pan, dlaczego nie mogłem go przyjąć?
— Może i pojmuję, ale »wymień mi swoje wyśmienite powody« — jak mówi Szekspir.
— Gdyż, zbałamucić dziewczynę, to się na wsi zdarza, ale zbałamuciwszy ją, zabrać to, co było dla niej przeznaczone — tego byłoby nadto. A może ona tam gdzie w Ameryce biedę klepie?
— Wszystko jest możliwe — odpowiedział Groński.
— Więc, gdyby ogłoszenia, które porobię, nie doszły do jej wiadomości, to w takim razie