Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom V.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cierpią, albowiem będą pocieszeni. Szczera wiara prelegenta w swe słowa i szczere życzenia: aby tak było ze strony słuchaczy, sprawiały, że te miejsca odczytów wypadły najlepiej, nawiązały bowiem pewien sympatyczny stosunek między mówiącym a jego publiką. Ale wiara nie stanowi jeszcze historyka, a tem bardziej historyka filozofii. Śniadecki może nie rozumiał Kanta, ale miał więcej czasu mówić o nim. Gdyśmy wreszcie przybyli z prelegentem w nowsze czasy, bywało różnie: raz ciemno, raz jasno, ale czuł to dobrze i sam prelegent i każdy, że w końcu pozostały ogromne filozoficzne niedobory. Nie starczyło prawie czasu mówić o Schopenhauerze i Hartmanie, nie starczyło na Augusta Comte’a i wielu innych. Na co się zdała owa praca wieków, na co wysiłki myśli ludzkiej, — gdzie się podziały budowane mozolnie systemy, czy żyją jeszcze, czy leżą jako rupiecie na strychu marnych usiłowań, co słychać dziś o filozofii, czy warta jest ona czasu i atłasu? — tego nie dowiedział się dokładnie nikt. Prawda! prelegent nie miał czasu! Zdaje on się jednak należeć do tych, którzy nie zrozpaczyli jeszcze o filozofii, którzy nie przypuszczają bankructwa. Być może nawet, że tendencją wszystkich wykładów było dowieść, że bankructwo jeszcze jest nie ogłoszone, że filozofia w ogóle to nie beczka Danaid — a filozofowie nie śnią na jawie — ale prelegent nie miał czasu, więc tego nie dowiódł. Jeśli w ten cel chciał trafić, to chybił — jeśli chciał tylko zainteresować publiczność, jeśli pragnął kobietom, które do Schweglera, Lewisa, Rittera, Tiedemanna i Tennemanna nigdy nie zaglądają, dać