Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom IV.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

którzy tym sercom sierocym powiedzieli, gdzie jest ich matka, wlali trochę otuchy do duszy, nauczyli ich czytać i pisać, miłować swój język i wiarę, — dali im jakieś życie moralne i umysłowe, i wypełnili dawne nihil, dawną próżnię, ciepłem i słodkiem uczuciem miłości.
Kto byli ci ludzie, wiadomo powszechnie. Jednym z najbardziej czynnych był i jest Miarka, którego głos rozlega się dziś wołaniem o pomoc dla współrodaków.
Albowiem zaledwie na chwilę uśmiechnęło się życie tym wybrańcom niedoli, zaraz przyszła wiadoma już wszystkim klęska: głód, tyfus. Doprawdy, że to wybrańcy niedoli!
Czy głos Miarki znajdzie tu echo, — wątpić byłoby grzechem, ale przysłowie mówi: — dwa razy daje, kto prędko daje. Potrzeba prędko dawać, bo i zima sroży się nad krajem; śniegi zasypały chaty, wicher wstrząsa kominy, a mróz nową męką gnębi w nieopalonych izbach zgłodniałych mieszkańców.
Ach! nim słońce zejdzie, rosa oczy wyje! — nim pomoc nadejdzie, — ileż zamkniętych na zawsze oczu przysypią ziemią i śniegiem!
W powiatach pszczyńskim, rybnickim, raciborskim, kozielskim, wielko-strzeleckim, lublinieckim, gliwickim, bytomskim, katowickim, 630 tysięcy ludzi, 600 tysięcy naszych chłopów z głodu i chłodu mrze; kobietom łzy zamarzają w oczach, a oczy zwracają się ku nam z wyrazem rozpaczy i gasnącej nadziei i serdecznego żalu, jakby chciały wypowiedzieć: my