Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ani Dyrektorjatowi, ani Buonapartemu nie chodzi o zabór Państwa Kościelnego, tylko o to, by papież nie wchodził w układy z wrogami Francji. A co do pokoju w Campo Formio, świeżo odebrałem wiadomość i podaję to za rzecz pewną, że jest to raczej czasowe zawieszenie broni, niż stały pokój.
Kajetan i Marek spoglądali z pewnem zdziwieniem na Chadzkiewicza. Nigdy o takiej osobistości ani o takiem nazwisku nie słyszeli, a jednak ów pan zachowywał się u księdza prymasa z całą swobodą dworaka, przywykłego do wytwornych towarzystw, odzywał się z pewną wielkopańską niedbałością do jenerała Byszewskiego, a o sprawach publicznych, choćby najważniejszych, mówił, nietylko tak, jakby o nich wszystko wiedział, ale jakby brał w nich udział. Posiadał przytem jakąś niezmierną łatwość w obejściu się z ludźmi i zarazem, jakby łaskawą poufałość. Staremu szambelanowi niezbyt się podobał, albowiem był od niego o jakie trzydzieści lat młodszy, prosty jak trzcina, wesoły i urodziwy — jednakże i szambelan nie mógł się oprzeć podziwowi na widok jego manier i wprost nie zdawał sobie sprawy, skąd ten człowiek umiał się tak poruszać, tak podnosić lornetkę do oczu i tak się ubierać. Marka i Cywińskiego ujęło i uradowało to, co Chadzkiewicz mówił o pokoju w Campo Formio. To też, gdy po skończonej wizycie u prymasa, zaproponował im, by poszli z nim razem, zgodzili się na to z wielką skwapliwością.