Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Król świecił wówczas jak słońce nad krajem, ale nie wrócą te czasy, nie wrócą, nie wrócą!...
Tak mówiąc, popatrzył chwilę na strojnego starca i nagle mnóstwo znanych niegdyś postaci wychyliło mu się z mgły lat ubiegłych, a z niemi razem i osoba szambelana Augusta.
— Ach! — ozwał się — wszakże to waćpana, mości szambelanie, nazywano u króla i u księcia podkomorzego „Papilio“?
— Tak. Jestem August Kwiatkowski.
— Rysy pamiętam, tylko... tylko, czy mi się zdaje, czy też ów „Papilio“ inne miał imię chrzestne?...
— To, które noszę, przybrałem na cześć króla, a potem i ludzie o dawnem zapomnieli i ja tak do nowego przywykłem, że nawet nie piszę się inaczej.
— Niezawsze bywa nomen omen, bo nasz Augustus stradał dawnych dostojności i chwały — rzekł z goryczą biskup.
Lecz po chwili otrząsnął się z dawnych wspomnień i zapytał weselej:
— No, a Augustus-Papilio! Jakże się miewa i jakoż mu się powodzi?
— Nieszczególnie — odpowiedział z uśmiechem szambelan — bo niegdyś latał sobie bez troski z kwiatka na kwiatek, a teraz samego złapano za skrzydełka.
— Proszę? Cóż to za spóźniona przygoda?
Szambelan zmarszczył lekko brwi, ale, chcąc odrazu załatwić sprawę dyspensy, począł opowiadać, jak zdrajca Kupido, ukryty w oczach panny