Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na żonę, a gdy mu się wydało, że jejmość milczy zbyt długo, zapytał z pewną niecierpliwością:
— Co Kundzia mówi?
— Chciałam z tobą pomówić o Anusi — odpowiedziała pani Cywińska. — Bo jeśli kapitan zostawił jaki testament, to niezawodnie ciebie mianował opiekunem. Więc myślałam, że najlepiej będzie zaraz zabrać do nas Anusię.
— Słusznie. Plichta był mi przyjacielem. Nie przewala się u nas złoto, ale kawałek chleba dla sieroty się znajdzie.
— Tylko, że to nie chodzi o czasową gościnę...
— Rozumie się.
— Jeśli tak mówisz, to rzecz skończona. Ale trzeba też spojrzeć na sprawę i ze strony Anusi. Boję się, że się będzie czuła na łasce, albo ciężarem dla nas.
— Jaki tam ciężar!
— Prawda, ale za każdą sukienką, jaką jej sprawimy, ona może coś podobnego pomyśleć.
— To będzie głupia.
— Pewnie, że tak. Trzeba wszelako i na to coś poradzić.
— Co Kundzia ma na myśli?
— Gdyby tak nasz Stach... Bo oni się przecie kochają i myśmy dobrze wiedzieli, jak to się musi skończyć... Otóż... gdyby to przyśpieszyć i wcale z tem nie zwlekać...
Pan Cywiński wyjął z ust cybuch, usta złożył do gwizdania, zmarszczył brwi, spojrzał groźnie na fajkę i zapytał: