Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powiedziała pani Cywińska. — Męża mego niema: pojechał z ratą dzierżawną. Gdyby nie to, jużby tu był... Ale Anusię zabiorę dziś jeszcze. Przy nieboszczyku zostanie służba miejscowa, organista i babka kościelna. Razem go ubiorą. Jeśli Stach znajdzie w Łęczycy trumnę gotową, a myślę, że znajdzie, to jutro nieboszczyk będzie już w trumnie. Trumna, to już wiadomo, że śmierć, ale póki ciało w łóżku, to wtedy najokropniej patrzeć. Trzeba będzie Stacha teraz wywołać, żeby jechał, a sama pójdę do tego kochanego biedactwa.
To rzekłszy, wywołała syna, poczem sama weszła do alkierza. W kwadrans później Cywiński ruszył do Łęczycy, a Kajetan z Markiem napowrót do Różyc.
Przez jakiś czas nie mówili do siebie nic, obaj pod wrażeniem tej śmierci i tej troski, przywarłej do twarzy zmarłego. Dopiero, gdy z mroku leśnego wyjechali na czyste, obszerne pole, Kajetan począł mówić:
— Szkoda człowieka. Umarł dzielny żołnierz i prawy Polak, a takich teraz coraz mniej.
— I przyszło to tak niespodzianie. Byłem prawie pewny, że się ta choroba przemoże. Ach, co to jest życie człowieka, jego zamiary, jego nadzieje! Pamiętam, jak kiedyś mówił mnie i Cywińskiemu: „Ciężko mi będzie umierać pod tą zmorą pruską, ale może Bóg da, że jeszcze dożyję zmiany...“
— I umarł pod zmorą pruską. Nam wszystkim siedzą teraz na piersiach zmory. Czyś zauważył, co mówiła pani Cywińska o ostatnich słowach nieboszczyka?