Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słe wyrazy pożegnania, w którychby cierpienie i tajone uczucie tak przebijało się przez powłokę słów, jak żar przebłyska z pod popiołu. Ale mu nie szło, gdyż to, co widział w Zagnaniu, plątało mu wątek myśli. Tam było prawdziwe, nie zaś urojone nieszczęście; tam serce starego żołnierza miała przysypać ziemia, tam miały popłynąć szczere łzy sieroce, tam nie trzeba było wmawiać w siebie ni żalu, ni nieszczęścia. On zaś czuł, że musi w siebie trochę wmawiać żal i smutki — i to poczucie było mu nie w smak, gdyż towarzyszyła mu także myśl, że Cywiński kocha swoją Anusię daleko prawdziwiej i rzetelniej. Wszystko to razem wzięte sprawiło, że ogarnęła go niepohamowana chęć wyjechać jak najprędzej i zaciągnąć się do legjonów, albowiem pojął w tej chwili, że tam rozpocznie się jakaś prawda i to prawda potężna, wobec której nie trzeba będzie wmawiać w siebie czegokolwiek, ani też poetyzować i przyozdabiać rzeczywistości.
Tak rozmyślając, dojechał do Leżnicy. Na plebanji opowiedział, o co chodzi, i rozstał się z dziekanem dopiero wówczas, gdy ów siadł na bryczkę i gdy rozległ się dzwonek, na którego głos ludzie klękali przy drodze. W kwadrans później był on we dworze.
Serce zaczęło mu jednak bić żywiej na myśl, że za chwilę ujrzy tę Klarybellę, która tak długo była przedmiotem jego marzeń i uczuć. Podczas ostatnich dni głowę miał z powodu narad, układów i przygotowań tak zaprzątniętą, że panna Klarybella stała się dla niego poniekąd mniej rzeczywistą i stopniowo