Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oficerów podtrzymywała również chęć zobaczenia Wiecznego Miasta, ale zarazem i marzenia o piękności rzymianek. Wiedziano już z doświadczenia, że płowe czupryny synów Północy mają szczególny dla Włoszek urok, każdy przeto spodziewał się, że tem bardziej tak będzie w Rzymie, gdyż żadne oczy niewieście nie oglądały tam dotychczas polskich wojowników. Nadzieja ta kołysała wszystkich, bez różnicy stopnia i wieku. Sam Kniaziewicz, który wówczas nosił jeszcze wąsy, począł je czernić codziennie, co widząc, uśmiechali się młodzi oficerowie i mówili między sobą, że gdzie pojawi się olbrzymia postać jenerała i rozlegnie się jego tubalny głos, tam prędzej strach niż miłość wzbudzić może. Jednakże już przy tęczowym wodospadzie w Terni znalazł jenerał swoją „Pandolfinę“, którą zresztą z miejsca zbałamucił mu adjutant Drzewiecki.
Marek w czasie pierwszych pochodów myślał, że Rzymu nigdy nie zobaczy, gdyż odparzenia na nogach zmieniły mu się w bąble, bąble w rany — i musiał iść do ambulansu, a inaczej mówiąc, wlec się podwodą za wojskiem. Ale zajął się nim szczerze chirurg bataljonowy Otelli, a i sierżant Twardek leczył go na swój sposób, okładając mu stopy maścią, sporządzoną z oliwy i tartego prochu. Gryzło to, ale pomagało, tak, że po tygodniu stanął znów „paniczyk“ w szeregu. W dalszych pochodach było mu, wbrew oczekiwaniu, coraz lepiej. Nogi wezwyczaiły się zwolna do butów, na dłoniach porobiły się twarde jak kamień odciski, dzięki którym karabin przestał go urażać; ciężka torba, którą przed