Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwycięstwa nie umiesz“ — zacytował słowa Maharbala Drzewiecki. Poczem dodał:
— Hannibala mogę podziwiać, ale nie mogę się do niego przekonać.
— Przekonać się trudno — odpowiedział Dąbrowski — albowiem brakło mu nietylko wzniosłych pomysłów, lecz i wspaniałomyślności. Nigdy mu serce nie zadrgało miłosierdziem, nigdy dobrocią. To dusza innej rasy. Ale tę swoją Kartaginę kochał jednak do ostatniego tchu życia, i gdy nadeszła chwila, w której zrozumiał, że nanic trud i cel życia, nanic niesłychane zwycięstwa, że Rzym, tylekroć przez niego zdeptany, triumfuje, a ojczyzna ginie i zginąć musi, wówczas był to człek chyba najbardziej nieszczęsny na ziemi. Widzę go oto jako tułacza na obcej ziemi — po Zamie — i schylam przed nim głowę, chociaż na Kapitolu nie był i Rzymu nie zburzył.
To powiedziawszy, umilkł i dopiero po chwili rzekł:
— Ale już późno, więc może pójdziemy rzucić okiem na dawne pole bitwy.
Ruszyli wszyscy, z wyjątkiem pułkownika Gautiera, który odezwał się z żołnierskim humorem:
— Mój jenerale, Hannibal mógł być wielkim wodzem, ale w Rzymie nie był, a ja byłem, więc idę spać.
I, przyłożywszy palce do skroni, zawrócił na miejscu i poszedł do swej kwatery.
A oni udali się nad jezioro i szli wolnym krokiem, mając przed sobą i za sobą po pięciu żoł-