Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widzieli w nich nieprzyjaciół Ojca świętego i wiary. Czasem przewodnicy nastręczali się sami, gdzie indziej ludność kryła się w niedostępnych wąwozach. W kilku miejscach strzelano z poza zębów skalnych do żołnierzy i Marek po raz pierwszy w życiu usłyszał świst kuli koło ucha.
Na trzeci dzień po przejściu San Angelo porucznik Piekarski, wysłany w przedniej straży, schwytał trzech pasterzy i młodą koziarkę z czarną, rozczochraną grzywą, płomiennemi oczyma i piersią, jakby wykutą z bronzu. Ich chwycono z dymiącemi jeszcze strzelbami, ją w chwili, gdy staczała głazy na idących dołem żołnierzy. Zostali skazani na rozstrzelanie, więc ustawiono ich nad wykopanym umyślnie rowem, naprzeciw zaś stanęli z nabitą bronią grenadjerzy. Jeden ze skazanych chwiał się na nogach i bliski był omdlenia, ale dziewczyna nie dała sobie oczu wiązać i, gryząc orzechy, śmiało patrzyła w skierowane ku sobie lufy. Żołnierzyskom zadrżały na ten widok łysty i karabiny w rękach, to też kamień spadł im z serca, gdy przed ostateczną komendą: „Pal!“ pojawił się Małachowski, zastępca właściwego szefa bataljonu, i ułaskawił całą czwórkę, a dziewczynę obdarzył nawet kilku bajokami, przykazawszy jej zarazem, by pamiętała, że Polacy są dobrzy chrześcijanie i katolicy. Uciekła jak spłoszona koza, przesyłając dłonią z poza skał żołnierzom całusy. Wieść o ułaskawieniu rozniosła się szybko po górach i miała ten skutek, że przez dwa dni następne ani jeden kamień nie stoczył się na szeregi, a natomiast na postojach