Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się mocniej, niż przedtem, czerni brwi, wygładza paznokcie, sypia w rękawiczkach, wypycha pończochy i chodzi w podrygach. Jeżeli się już nie oświadczył, to oświadczy się lada dzień... może właśnie dziś...
— Niesłychana rzecz! Ciekawym, jak się to skończy?
— Dla mnie? Wiem jak.
— Jazdą do Włoch. Owszem, im prędzej, tem lepiej. Tajemnica była potrzebna, póki pogłoski rozszerzali ludzie prywatni i mogli za to odpowiadać, ale obecnie, po odezwie, należy wieść rozgłaszać. Ty już też rozmowy ze stryjem nie odkładaj. Wyciśnij z niego tyle dukatów, ile potrafisz, i jazda!... Wiem, że i tobie pilno. Narzekałeś, że ci nie współczuję, ale ja wszystko rozumiem. Pierwsza, choćby z twojem przeproszeniem, dziecinna miłość puści czasem tęgie korzenie i gdy przyjdzie ją wyrwać z serca, to boli... Widzisz, że ja to rozumiem...
Na to Marek podniósł rozmarzone oczy wgórę, ale tym razem nie ku zorzy, lecz ku księżycowi, który wytoczył się ponad olchy, nad stawem.
— Stanisławie, to nie pierwsze moje uczucie.
— Masz tobie! A jak na imię tej, która pierwsza zjadła nowalję?
Chłopak miał już na ustach odpowiedź, ale się powstrzymał i po chwili dopiero rzekł:
— Tamto była istotnie dziecinna miłość. Nie warto o tem mówić. Kochałem się nawet nie z widzenia...
— Tylko jak?