Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty do Kajetana masz jakąś szczególną słabość, a ja ci powtarzam, że syn wart ojca, a ojciec syna.
— Nie mam żadnej do nikogo słabości, ale i ty nie masz racji. Kajetan chuchrak i odludek, ale w Targowicy nie był.
Marek zawahał się przez chwilę, poczem rzekł:
— Dziś dzień zwierzeń, więc przyznam ci się, że po powrocie z Leżnicy, wyzwałem Kajetana na parol.
— Zaco?
Bo powziąłem podejrzenie, że to on jest przedmiotem uczuć Klarybelli.
— A choćby tak było, czy to jego wina? Zwłaszcza, jeśli on się w niej kocha?
— Trzeba być nato głazem, więc nienawidzę Kajetana, właśnie dlatego, że jej nie pokochał. Czy widziałeś większą tragedję?
— Ja wogóle tragedji nie widziałem, wiem tylko, że takie rzeczy pan Bogusławski grywa w teatrze. Ale co ci Kajetan powiedział, gdyś go wyzwał?
— Powiedział mi po francusku, żebym się poszedł przejść.
— Ha, to już w takim razie, trzeba go było wytargać za harcap.
— Nie mogłem tego zrobić, gdyż, domyśliwszy się o co mi chodzi, dodał wyraźniej: „Nie ja jestem twoim rywalem, ale papa“.
— Więc szambelan chce się naprawdę żenić, co?
— Nie mam najmniejszej wątpliwości, że tak jest. Stryj sprowadził nową karocę, a sam różuje