Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a które jenerał Gouvion Saint-Cyr wysłał do Civita Vecchia i do Tulonu.
— To w Rzymie dowodzi Saint-Cyr?
— Nie. Przysłano go tylko do pokarania zbuntowanych. Przyjechał i pojechał. Potem był Brune, a teraz ma być Championnet.
— A w Rzymie będzie nasz Dąbrowski?
— Dąbrowski. Wojna z Napoleonem wisi na włosku.
— Słyszeliśmy. Ale dlaczego zatrzymaliście się w Imoli?
— Sztab nie tłumaczy nietylko żołnierzom, ale i oficerom jak, co i dlaczego? Taki widać był rozkaz i basta!
— A wedle waćpanowego sądu?
— Były tu rozruchy i jeszcze są, a do tego podwójne, bo republikanie miejscowi brali się do księży, a chłopstwo w obronie księży do republikanów. W Imoli mieszka kardynał, który rad jest, że go nasz żołnierz osłania, gdyż naród tu dziki i obrońcy często nie lepsi od nieprzyjaciół.
— To waćpan wraca z jakowejś wyprawy?
— Wysłali moją kompanję za San Pietro di Emilia, bo były wieści, że po wsiach między rzekami Idici i Savenną zbierają się kupy chłopskie. Jakoż i były, ale to się przed nami pochowało. Rozbroiliśmy kilkanaście wsi i wracamy. A spać się djablo chce i jeść też.
— Daleko jeszcze do Imoli?
— Za jaką godzinę będziemy. Pójdę zaraz z raportem do mego szefa i przedstawię mu waćpanów.