Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
V.

Dwaj młodzi przyjaciele jechali z Werony, przez Mantuę, stamtąd zaś przez Modenę, albowiem kapitan Bogusławski odradził im podróż przez mokradła i febryczne mierzeje Ferrary. Kwaterujące w różnych miejscowościach bataljony polskie były już pościągane na południe, a miejsca ich zajęły tu i owdzie włoskie wojska cyzalpińskie. Zdarzyło się zatem, że pierwszy oddział legjonistów spotkali dopiero za Bolonją, wpobliżu Imoli. Było to po zachodzie słońca, przy zachmurzonem niebie i w czasie dżdżu. Dyliżans wlókł się pod górę, noga za nogą, skrzypiąc i pobrzękując łańcuchem, którym przyprzężono konia, dodanego w C. S. Pietro di Emilia. Podróżni spali. Nagle rozbudzili się wszyscy, gdyż powóz stanął. Mocny głos przy drzwiczkach zapytał w języku włoskim, kto jedzie, i zażądał paszportów. Marek i Cywiński ujrzeli kilkadziesiąt postaci żołnierskich z karabinami, których lufy i bagnety tworzyły jakby ciemniejsze kresy na tle gęstego już mroku. Lecz, mimo ciemności, kwadratowe czapki żołnierskie zarysowały się wyraźnie, a gdy następnie jeden z żołnierzy zbliżył się z latarnią, której