Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Poprzednio służyłem pod Masseną i biłem się pod Rivoli. Nie dałem żadnego powodu do zaczepki, ale rozumiecie panowie, że po tem, coście uczynili, rzeczy muszą pójść dalej.
Na twarzach wojskowych odbiła się wielka przykrość. Żadnemu ani do głowy nie przyszło, że mogą mieć do czynienia z kolegą oficerem, a do tego należącym do legji polskiej, dla której mieli szczerą sympatję i wysoki szacunek. Wymienili jednak kolejno swe nazwiska, poczem najstarszy wiekiem, grenadjer, rzekł:
— Kapitanie, wzięliśmy cię za Anglika. Jesteśmy w każdej chwili na twoje rozkazy, poczytujemy jednak za obowiązek oświadczyć ci w każdym razie, że zaszła pomyłka, za którą szczerze cię przepraszamy.
Rysy Bogusławskiego pozostały spokojne, lecz odpowiedział jakby z żalem:
— Jako żołnierze i ludzie honoru rozumiecie, że zniewaga była zbyt ciężką i że odpowiedzią na gałki chlebowe, mogą być tylko ołowiane.
— A zatem służymy ci obywatelu, natychmiast.
— I my również, jako świadkowie, a w razie czego i w inny sposób — zawołał, zbliżając się, Cywiński.
— Dziękuję wam, rodacy — odpowiedział po francusku Bogusławski. — Zwyczajem jest w armji, że, gdy sprawa między oficerami, świadkami bywają zawsze żołnierze...
Poczem do oficerów:
— Obywatele, jesteśmy w mieście, należącem