Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jąc palcami po klawiszach. Ja zbliżyłem się i już miałem klęknąć przed nią, już miałem na ustach: „Klarybello, wysłuchaj serca, które cię ubóstwia!“, ale zbrakło mi tchu, odwagi, słów, w oczach mi pociemniało i nie powiedziałem nic... A przecież, czegoż ja chciałem? Nie ręki jej, ale westchnienia, ale pukla włosów, ale czułego słowa na drogę. Niestety, nieba i tego mi odmówiły!
— Tak! nieba, ale nie panna, boś jej o nic nie prosił. Tym razem, nie stryj twój zawinił.
— Nie stryj zawinił, ale gdy pani starościna wróciła do salonu i gdym oświadczył, że wkrótce opuszczam Różyce, wówczas spotkał mnie cios ostatni, najboleśniejszy.
— Cóż się stało?
— Starościna niedosłyszy, więc Klarybella odpowiedziała za obie i, podawszy mi rękę, rzekła „Waćpan zapewne do szkół?“ — I to mnie dobiło. Związany tajemnicą, którą niepotrzebnieśmy sobie przyrzekli, nie mogłem wyznać, dokąd jadę, więc powiedziałem tylko, że nazwisko moje dojdzie jej uszu dopiero wówczas, jeśli z dalekich krajów wróci na skrzydłach sławy. Po tych słowach, spojrzała na mnie i — nie wiem; może mi się zdawało, że jagody jej oblały się nagle rumieńcem, ale na wyznania było już za późno, więc wychyliłem do dna czarę cykuty — i wyjechałem.
— Wychyliłeś czarę czego?
— Cykuty. Mówię to pod figurą.
Lecz Cywiński nie zastanowił się nad tem, że chodzi o figurę retoryczną, że zaś doszli właśnie do